czwartek, 21 lutego 2013

LED-em po oczach - w imię bezpieczeństwa

Po głośnym wypadku jesienią ubiegłego roku na przejściu dla pieszych przez al. Hallera między Operą a wiaduktem kolejowym pojawiły się różne pomysły na poprawę bezpieczeństwa w tamtym miejscu. Padały przeróżne propozycje - od najbardziej radykalnych, czyli likwidacji przejścia (a trzeba wiedzieć, że jest to najkrótsza droga od przystanku SKM do Politechniki), poprzez kuriozalne, jak montaż progów zwalniających (pomysłodawcy zapomnieli chyba o jeżdżących tamtędy tramwajach), po oczywiste, czyli instalację sygnalizacji świetlnej (w odległości ok. 200 i 150 metrów od sąsiednich "świateł).
U źródeł tego rodzaju wypadków jest jedno z najwyżej karanych wykroczeń w ruchu drogowym, a mianowicie wyprzedzanie przed przejściem dla pieszych oraz omijanie pojazdu, który zatrzymał się przed przejściem w celu przepuszczenia pieszych. Niestety, trudno wykazać takie wykroczenia przy pomocy automatycznych środków rejestrujących, które duża część "władzy" i spora grupa społeczeństwa uważa za podstawowe i wystarczające lekarstwo na drogowe bolączki. Z moich obserwacji wynika, że takie zachowania wcale nie zdarzają się przy prędkości ponad limit, dlatego nawet fotoradar przed przejściem nie pomoże. Do ujawnienia i eliminacji takich zachowań potrzeba więcej policji "w ruchu", na co w najbliższym czasie chyba nie ma co liczyć.
Zdecydowano się zatem na rozwiązanie, które miało poprawić widoczność przejścia, chociaż ja nie jestem przekonany czy ono było niewidoczne - raczej lekceważone. Zainstalowano błyskające światła LED-owe zatopione w jezdni oraz podświetlany znak. Nie wiem, jak w tym konkretnym miejscu to rozwiązanie działa za dnia, ale pamiętając podobny system na ul. Świętokrzyskiej, jestem sceptyczny. Widziałem natomiast, jak instalacja spisuje się w nocy. I jestem przekonany, że sytuacja jest gorsza niż dotychczas. Zresztą sami zobaczcie na materiale z portalu Gazeta.pl:
Zobaczcie też materiał przygotowany przez trojmiasto.pl. Jest dokładnie tak, jak na filmach - w ostrym świetle diod zupełnie nie widać, jaki znak mamy przed sobą, a dodatkowo oślepiony kierowca może mieć trudności z dostrzeżeniem osoby czekającej przed przejściem. Zastanawiam się, czy zamiast zwrócenia uwagi na znak nie można było po prostu oświetlić przejścia, które, jak można zobaczyć np. na zdjęciu z Google Street View, znajduje się dokładnie pomiędzy dwiema ulicznymi latarniami. Może nie byłoby to rozwiązanie tak wyrafinowane, ale mam wrażenie, że o wiele skuteczniejsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz